Bolek 2012 - dzień czternasty
Dzień 14 (14 sierpnia 2012) - PORTUGALIA
Obudziłam się po godzinie 2 w nocy, coś mnie zaniepokoiło, ale nie bardzo wiedziałam co... Ruszyłam nogami i usłyszałam tylko "plum plum", mieliśmy wodę w namiocie! Obudziłam szybko Michała, otworzyliśmy namiot i okazało się, że siedzimy w rzece! To był jakiś koszmar... Michała telefon pływał, karimaty, śpiwory i koc, to wszystko było mokre! Obudziliśmy Ole i Majkę, zabraliśmy część mokrych rzeczy, namioty wyciągnęliśmy z wody, ponieważ postanowiliśmy wrócić po nie rano i w środku nocy przeszliśmy przez las do autokaru. Z nami zabrało się jeszcze parę osób, do których woda się zbliżała...
Pan Tadziu otworzył nam DUET, zaproponował ciepłą herbatę, ale podziękowaliśmy mu. Byliśmy po prostu załamani. Porozwieszaliśmy część rzeczy w autokarze i położyliśmy się spać.
Obudziliśmy się po godzinie 8:30, przez noc nic nie wyschło. Michał z Olą poszli zebrać namioty znad rzeki. Po tej koszmarnej nocy do nóg promieniował mi potworny ból, myślałam, że się po prostu nie ruszę...
Nie zjedliśmy śniadania, bo Bolek chciał od razu pojechać do marketu. Szybkie zakupy, a potem mycie się w publicznej toalecie dla niepełnosprawnych (mają zamykane toalety z dużymi umywalkami). Niestety ochroniarz się zorientował i musieliśmy stamtąd uciekać (całe szczęście byliśmy już umyci).
Wsiedliśmy do naszego DUETu i ruszyliśmy w drogę. Po około 20 minutach Pan Tadziu wjechał pod twierdzę Valença do Minho. Poprowadził nas tak GPS, który nie przewidział jednak, że DUET jest trochę za duży żeby tam wjechać... Przez główną bramę ledwo przejechaliśmy, chociaż graniczyło to z cudem, bo po obu stronach było tylko około 10 cm wolnego miejsca... Po czym okazało się, że wyjazd jest jeszcze mniejszy! Zablokowaliśmy cały parking, Pan Tadziu musiał jakoś wyjechać, jednak nie było to takie łatwe, bo za nami było mnóstwo aut. W końcu nasz kolega założył odblaskową kamizelkę i zatrzymał ruch. Wszyscy wyszliśmy z autokaru, a nasz kierowca jechał około 300 metrów tyłem w tym wąskim, ciasnym dla naszego autokaru przesmyku... Gdy mu się udało wszyscy biliśmy mu brawo.
To był jakiś pechowy poranek, ale potem było lepiej ;)
Kolejnym naszym przystankiem była Braga - jedno z najstarszych miast w Portugalii o ponad 2000-letniej historii oraz jedno z najstarszych miast chrześcijańskich na świecie. Założone w czasach rzymskich jako Bracara Augusta.
Na stacji paliw dowiedzieliśmy się jak dotrzeć do centrum i we trojkę ruszyliśmy na podbój miasta, na chwilę nawet przestało padać. Braga okazała się cudowna, pełna jest pięknych kościołów i fontann, naprawdę warto ją zobaczyć.
Znaleźliśmy McDonalda, więc poszliśmy coś zjeść i podładować telefony. W międzyczasie dosiadły się do nas dwie koleżanki, standardowo pograliśmy w karty.
Na dworze zaczęło dość mocno padać, ale jakoś musieliśmy wrócić pod autokar. Mimo paskudnej pogody zrobiliśmy sobie parę zdjęć po drodze ;)
To był dosłownie bieg w deszczu, humory nam dopisywały, było super ;) Wbiegliśmy do marketu, zrobiliśmy zakupy i biegliśmy dalej. Jednak fajnie było znaleźć się w ciepłym autokarze.
O godzinie 18 ruszyliśmy w stronę Porto. Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu, parę kilometrów od miasta i campingu, na który chcieliśmy wjechać z samego rana. Pogoda dalej była paskudna... Na kolację zjedliśmy bigos, to chyba nasza ulubiona potrawa na tym wyjeździe ;)
O godzinie 23 parę osób poszło z Bolkiem do miasta, chcieli tam nocować. My jednak woleliśmy zostać w ciepłym i bezpiecznym autokarze. Było dość tłoczno, bo sporo osób zostało z nami.
Na stacji paliw dowiedzieliśmy się jak dotrzeć do centrum i we trojkę ruszyliśmy na podbój miasta, na chwilę nawet przestało padać. Braga okazała się cudowna, pełna jest pięknych kościołów i fontann, naprawdę warto ją zobaczyć.
Informacja turystyczna była zamknięta, ale nie był to dla nas problem. Po drodze spotkaliśmy Bolka, który opowiedział nam trochę o mieście.
Znaleźliśmy McDonalda, więc poszliśmy coś zjeść i podładować telefony. W międzyczasie dosiadły się do nas dwie koleżanki, standardowo pograliśmy w karty.
Na dworze zaczęło dość mocno padać, ale jakoś musieliśmy wrócić pod autokar. Mimo paskudnej pogody zrobiliśmy sobie parę zdjęć po drodze ;)
To był dosłownie bieg w deszczu, humory nam dopisywały, było super ;) Wbiegliśmy do marketu, zrobiliśmy zakupy i biegliśmy dalej. Jednak fajnie było znaleźć się w ciepłym autokarze.
O godzinie 18 ruszyliśmy w stronę Porto. Zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu, parę kilometrów od miasta i campingu, na który chcieliśmy wjechać z samego rana. Pogoda dalej była paskudna... Na kolację zjedliśmy bigos, to chyba nasza ulubiona potrawa na tym wyjeździe ;)
O godzinie 23 parę osób poszło z Bolkiem do miasta, chcieli tam nocować. My jednak woleliśmy zostać w ciepłym i bezpiecznym autokarze. Było dość tłoczno, bo sporo osób zostało z nami.
Taki bieg w ciepłym deszczu... ja chce jeszcze raz!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuń