Londyn 2017 - pierwsza Kubusiowa wycieczka za granicę
23 września 2017 roku to data, której wyczekiwaliśmy z niecierpliwością... pierwszy lot samolotem Kuba miał już za sobą przy okazji podróży do Warszawy, lecz tym razem czekał go pierwszy lot za granicę, do Anglii :)
Choć na krótko, bo zaledwie 4 dni, to i tak cieszyliśmy się ogromnie na samą myśl o czekającej nas podróży. Wraz z nami jechali znajomi moich rodziców, z którymi mieliśmy się spotkać tuż pod lotniskiem, gdyż jechali prosto z Zakopanego do Wrocławia. Tuż przed 5:30 spotkaliśmy się z nimi i pojechaliśmy na parking lotniska. Już wcześniej korzystaliśmy z tego parkingu i tym razem wyszedł podobny problem jak poprzednio... Nie mogliśmy zeskanować biletu papierowego. Na szczęście miałam również bilet w formie elektronicznej, z którym nie było najmniejszego problemu :) Następnie to co zawsze... odprawa bagażowa, na której tylko oznakowano wózek Kubusia i szybka odprawa paszportowa. Lot był opóźniony o prawie godzinę i zastanawialiśmy się czy zdążymy na autokar z lotniska, ale szczęśliwie dość dużą część opóźnienia udało się nadrobić dzięki sprzyjającym wiatrom.
Podróż z Kubą była bezproblemowa, grzecznie przesiedział cały lot i nawet nie zamierzał spać. Za to został zaczepiony przez sąsiadujące z nami bardzo sympatyczne starsze panie, które zabawiały od czasu do czasu naszego brzdąca. Cieszyliśmy się, że nie byliśmy tymi, których zawsze sami staraliśmy się unikać, czyli rodziców z drącym się wniebogłosy dzieckiem ;) Na szczęście podróż minęła nam naprawdę komfortowo.
Luton przywitał nas nieciekawą pogodą... cóż, nic nadzwyczajnego. Kolejka do odprawy celnej była strasznie długa... Za to jakimś cudem udało nam się zdążyć na nasz autokar!
Standardowo wysiedliśmy na Marble Arch i skierowaliśmy się w stronę stacji metra, gdzie wsiedliśmy w Central Line. Pierwsza przejażdżka Kubusia metrem wypadła bardzo pozytywnie. Mimo, że nie było najciszej, to młody zamiast być zaniepokojonym, czy przestraszonym oglądał wszystko z zaciekawieniem i ponownie nie zamierzał spać. W sumie to mu się nie dziwię, szkoda byłoby przegapić to wszystko ;) Sposób w jaki dostawaliśmy się z Kubą na perony nie był do końca poprawny, gdyż teoretycznie powinniśmy go znosić po schodach... niestety wiele stacji metra nie posiada wind, ale znoszenie go kilka pięter po schodach... sami rozumiecie. Poza tym przez cały wyjazd tak właśnie poruszaliśmy się po metrze i nikt z obsługi ani pasażerów nie zwrócił nam uwagi ;) Kuba natomiast był zachwycony oglądaniem wszystkiego z takiej wysokości.
Po przyjeździe do domu popołudnie minęło nam na odpoczywaniu po podróży, jedzeniu oraz intensywnych rozmowach i wstępnym planowaniu na kolejne dni. My mieliśmy jeszcze siły, w końcu jesteśmy przyzwyczajeni do intensywnego zwiedzania, lecz znajomi jeszcze nie mieli okazji do odespania podróży z Zakopanego, dlatego nie mieliśmy żadnych wyrzutów sumienia, że wylegujemy się tego dnia w domu ;)
Następnego dnia wyruszyliśmy z domu na podbój miasta :) Plan był, dobre humory były... czego chcieć więcej? Choć w sumie jest jedno... doba mogłaby być dłuższa!
Pierwszym i głównym punktem tego dnia było Muzeum Historii Naturalnej. Jest to jedno z naszych ulubionych miejsc w Londynie, totalne must-see chyba dla każdego :) Wejście do muzeum jest darmowe, choć swoje w kolejce trzeba odstać, zwłaszcza teraz, gdy środki ostrożności zostały zwiększone i kontrole są bardziej szczegółowe.
W muzeum spędziliśmy dość sporo czasu i zobaczyliśmy wszystko, co nas interesowało. Szkoda tylko, że szkielet w głównej hali został zmieniony, bo poprzedni naszym zdaniem robił lepsze wrażenie... takie bardziej "wow" ;)
Następnie zobaczyliśmy halę koncertową Royal Albert Hall oraz Albert Memorial, czyli pomnik Alberta, męża królowej brytyjskiej Wiktorii, który znajduje się w parku Kensington Gardens.
Stamtąd skierowaliśmy się do metra, by zdążyć odebrać moją mamę z pracy i już w pełnym składzie pojechać do centrum.
Pogoda cały czas nam sprzyjała, więc gdy tylko dojechaliśmy do centrum od razu ruszyliśmy w drogę, by zobaczyć jak najwięcej. Pomału robiło się późno, więc nie było czasu na ociąganie się :) Na widok Big Bena serce zabiło mocniej, na twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech i od razu przybyło nam sił!
Kolejny punkt tego dnia to jedno z miejsc najbardziej oczywistych i obowiązkowych. Siedziba monarchów brytyjskich - Buckingham Palace. I choć byliśmy tu już mnóstwo razy to uwielbiamy tu wracać... tym bardziej teraz z Kubusiem, który dzielnie nam towarzyszył :)
Nie mogło również zabraknąć spaceru po St James' Park. Jest to zdecydowanie mój ulubiony park w Londynie! Liczne szare wiewiórki biegają wszędzie i nie boją się ludzi, ciekawe gatunki ptaków, piękna roślinność, wszystko takie schludne i zadbane. No kocham ten park :)
Przeszliśmy przez Horse Guards Parade, czyli największy plac defilad w centralnym Londynie, by dalej kierować się w stronę majestatycznego Big Bena.
No nie mogło zabraknąć zdjęcia z czerwonym autobusem i czerwoną budką... zwłaszcza tą budką, do której ustawiają się kolejki, w końcu ma najlepszy widok na Big Bena :) Niestety pomału zaczęły go zasłaniać rusztowania, ponieważ przez najbliższe 4 lata będzie trwać planowany remont budynku.
Po szybkim zdjęciu z budką, postanowiliśmy zakończyć zwiedzanie na dziś... byliśmy już padnięci i zbliżała się pora snu Kubusia, a nie chcieliśmy mu też za bardzo zaburzać rytmu dnia :) Następnego dnia zaczęliśmy zwiedzanie zaledwie kilka metrów dalej, kierując się w stronę mostu Westminsterskiego.
Po ostatnich atakach terrorystycznych w Londynie zostały zaostrzone środki ostrożności, a na głównych mostach zamontowano bariery mające na celu uniemożliwienie przeprowadzenia kolejnego ataku. Bariery zostaną tam prawdopodobnie na stałe... czuliśmy się trochę nieswojo, jeszcze niedawno jak tu byliśmy most wyglądał zupełnie inaczej. Czy czuliśmy się bezpieczniej? Raczej nie.
Z mostu jest bardzo dobry widok na jedną z największych atrakcji Londynu, czyli na London Eye.
Głównym naszym planem na ten dzień był spacer wzdłuż Tamizy, by dotrzeć do Sky Garden, ale o tym później ;)
Spacerując wzdłuż Tamizy nie da się nie zauważyć zakotwiczonego krążownika z okresu II wojny światowej. HMS „Belfast” jest jedną z ulubionych atrakcji Michała, który już obiecywał, że kiedyś zabierze tam Kubusia ;)
Na poniższym zdjęciu po lewej stronie widoczny jest budynek, w którym mieści się podniebny ogród, do którego zmierzaliśmy. Budynek ten często nazywany jest The Walkie Talkie building. Jako ciekawostkę mogę dodać, że w 2015 roku otrzymał on zaszczytny tytuł najbrzydszego budynku w Londynie ;)
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie z Tower Bridge i biegiem lecimy oglądać Londyn z góry :)
Wstęp do Sky Garden jest darmowy, jednak trzeba wcześniej zarezerwować bilet, można to zrobić na tej stronie internetowej. Podobno przeważnie trzeba zrobić to z lekkim wyprzedzeniem, jednak my nie mieliśmy problemu ze zrobieniem rezerwacji na zaledwie 3 dni przed wizytą. Na miejsce trzeba stawić się z wydrukowanym biletem oraz dowodem osobistym lub paszportem.
Winda w ekspresowym tempie wjeżdża na 35 piętro i zaraz po wyjściu z niej widoki powalają na kolana! I mówię tu nie tylko o widokach zza szyb, ale też o przepięknej roślinności ulokowanej na pnących się w górę tarasach, aż do 36 piętra :) 37 piętro to jedynie ekskluzywna restauracja, więc nie poświeciliśmy jej uwagi.
Niestety przed wejściem do Sky Garden rozładowały mi się baterie w aparacie, więc wszystkie zdjęcia robione były telefonem... Ale tragedii nie było, bo za kilka dni miałam tu wrócić ponownie (z naładowanymi bateriami). Naszym zdaniem jest to dużo ciekawsza atrakcja od słynnego London Eye. Na pewno Sky Garden to miejsce godne uwagi i warte polecenia. Byliśmy zachwyceni i spędziliśmy tam bardzo miły czas.
Była to ostatnia atrakcja zaplanowana na ten wyjazd. Wróciliśmy do domu, spakowaliśmy torby i położyliśmy się spać, bo następnego dnia czekała nas pobudka o bardzo nieludzkiej godzinie, by z samego rana zdążyć na lot powrotny do Wrocławia.
Szybkie pożegnanie, autokar na lotnisko i czekanie na samolot. Za dwa dni miałam z powrotem wrócić do Londynu, w trochę innym składzie, więc powrót nie był taki straszny ;)
Lot minął w miarę szybko, Kubuś był zmęczony i trochę pomarudził, ale całe szczęście obyło się bez płaczu, bo zasnął na moich kolanach. I tak naprawdę dzielny z niego podróżnik! Spisał się na medal, byliśmy z niego mega dumni. Dzięki temu wyjazdowi nie boimy się planować kolejnych, bo wiemy, że trafił nam się naprawdę grzeczny synek ;)
Gratuluję Kubie pierwszego zagranicznego lotu! Zrobił to szybciej ode mnie. Mam prawie 27 lat a wciąż nie leciałam :D
OdpowiedzUsuńW Londynie także jeszcze nie byłam, ale kiedyś się wybiorę.
Super rodzinna wycieczka :)
OdpowiedzUsuń