Cztery dni na lodowatej Ukrainie

W listopadzie 2011 roku pojechaliśmy na wycieczkę szkolnego zespołu i chóru na Ukrainę. Ja co prawda nie byłam ani w zespole, ani w chórze, a wkręciłam się tylko dzięki temu, że Michał grał na gitarze w zespole ;)


WSPOMNIENIA Z PAMIĘTNIKA

Dzień wyjazdu:
W końcu przyszedł tak długo wyczekiwany dzień. Rano nawet nie czułam, że wieczorem gdziekolwiek jadę. O 19:45 spotkaliśmy się w autokarze, którym dojechaliśmy następnego dnia do Łopatynia, na Ukrainie. Jazda była dość męcząca, ze względu na długi czas (16 godzin) oraz to jak mało miejsca mieliśmy na nogi. Do północy wszyscy w autokarze śpiewali. Nie wyglądali na zmęczonych.

Dzień pierwszy:
Koło drugiej w nocy wszystkich... prawie wszystkich złapał sen. Położyłam głowę na kolanach Michała z nadzieją, że zasnę, po jakimś czasie jednak wstałam i poszłam spać przytulona do okna... Kilka godzin później znaleźliśmy się na miejscu. Ukraina powitała nas chłodem... Po wyjściu z autokaru udaliśmy się całą grupą do szkoły (mają tam 11 klas i kończą szkolę w wieku 16 lat, pisząc maturę). Młodsi uczniowie patrzyli na nas z zaciekawieniem i serdecznością, co do starszych, to było tu różnie. Zostaliśmy zaproszeni na lekcje. Ja wraz z Michałem i paroma innymi osobami trafiliśmy na lekcje fizyki. Profesor znał trochę polski, więc byliśmy pytani całą lekcję... o to jak nam się podoba Ukraina, jak wygląda nasza szkoła, ile mamy klas, jak długo się uczymy itp. Uratowaliśmy naszych zagranicznych kolegów i koleżanki od lekcji. Po wszystkim udaliśmy się do stołówki, a stamtąd do domu kultury. Po obejrzeniu występów reprezentacji Ukrainy,  przystąpiliśmy do naszego koncertu. Nie dość, że byliśmy zestresowani to na dodatek było nam strasznie zimno.



Kolejnym punktem wycieczki była szkoła muzyczna, a następnie szkoła tańca w Łopatyniu. Potem chwilka w kościele oraz na cmentarzu, gdzie zapaliliśmy znicze na grobach polskich bohaterów i rozeszliśmy się do naszych gospodarzy.






Michał dość szybko został przydzielony i wraz z kolegom poszli do swojego tymczasowego domu, natomiast ja i Anka, z którą miałam dzielić pokój, jeszcze długo czekałyśmy na to aż nas gdzieś przydzielą. W końcu dowiedziałyśmy się, że mamy iść za jakimś chłopakiem, bo u niego będziemy mieszkać. W ogóle nie mówił po polsku... Bardzo długo szłyśmy, było strasznie zimno, zamarzły mi ręce i w końcu dotarłyśmy... przyznaję się, że spodziewałam się czegoś dużo gorszego, a tu pozytywne zaskoczenie, duży dom, czysta łazienka z podgrzewaną podłogą... Po prostu super! W domu mieszkały cztery osoby, dwóch synów i rodzice. Najmłodszy syn miał dwa latka i był przeuroczy (nazywał się Nazar), starszy syn (Tarras) właściwie się do nas nie odzywał i od razu gdzieś poszedł, ich rodzice bardzo miło nas przywitali (Bogdan (całe szczęście mówił po polsku, jako jedyny z ich czwórki) i Oksana). Zjedliśmy ciepłą kolację, a później długo rozmawiałyśmy z Bogdanem, Anka zagrała na gitarze, było bardzo miło. Po godzinie 20 próbowałam się skontaktować z Michałem, ale niestety nie maiłam nic na koncie, więc poszłam się umyć i o godzinie 21 stwierdziłyśmy z Anką, że mamy wszystko gdzieś, jesteśmy padnięte i idziemy spać... Michał natomiast w tym czasie zgarniał kolegów do domu ;) 

Dzień drugi:
Wstałyśmy dość wcześnie, zjadłyśmy śniadanie przygotowane przez Oksanę i wyszłyśmy z Tarrasem na miejsce naszego spotkania z grupą. Nie mogłam się już doczekać spotkania z Michałem. Okazało się, że przyszłyśmy ostatnie! Wszyscy udaliśmy się do kościoła i spędziliśmy tam godzinę.

Było po prostu lodowato! Potem udaliśmy się autokarem do Poczajewa, gdzie żeby wejść do cerkwi, musiałam zasłonić włosy i założyć spódnicę. Na początku Michał nałożył mi swoją czapkę na głowę, a resztę widocznych włosów zasłonił mi swoim szaliczkiem, bo zapomniałam wziąć ze sobą chusty i spódnicy. Wyglądałam przekomicznie, Michał płakał ze śmiechu i zrobił mi nawet sesje zdjęciową. Przy wejściu okazało się, że czapka wystarczy, więc szybko zdjęłam szalik i odetchnęła z ulgą, bo wyglądałam w nim koszmarnie. Zwiedzanie czas zacząć, aparat w dłoń i... okazało się, że zdjęć nie wolno robić w środku. Musieliśmy zadowolić się tymi z zewnątrz, które wyszły naprawdę ładnie.

Ławra Zaśnięcia Matki Bożej w Poczajowie, skrótowo Ławra Poczajowska to prawosławny klasztor w Poczajowie, w rejonie krzemienieckim obwodu tarnopolskiego na Wołyniu (Ukraina). Podlega jurysdykcji Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego na prawach stauropigii. Najważniejszy ośrodek prawosławnego życia monastycznego na Wołyniu i drugi na całej Ukrainie po Ławrze Pieczerskiej w Kijowie. Jeden z trzech ukraińskich klasztorów prawosławnych o statusie ławry (w całym Patriarchacie Moskiewskim tym tytułem może posługiwać się pięć monasterów).
















Potem udaliśmy się do Krzemieńca, w którym zobaczyliśmy dom J. Słowackiego. Tam spotkaliśmy nowożeńców, którzy robili sobie sesje zdjęciową, więc zaśpiewaliśmy im sto lat i ruszyliśmy do autokaru.


Potem udaliśmy się do Zamku w Krzemieńcu – ruiny zamku z XIII-XIV wieku, przebudowanego w XVI wieku. Zamek wzniesiono na wierzchołku stromej góry zwanej Górą Bony, górującej nad miastem. Ukształtowanie terenu wymusiło nieregularny plan zamku. Z zamku zachowały się mury przyziemia - od wschodu wieża brama z przejazdem i platformą od strony urwiska, fragmenty murów obwodowych, od zachodu budynek mieszkalny i dwie kondygnacje ceglanej wieży wzniesionej na planie kwadratu. W XVI wieku zamek posiadał trzy wieże i po modernizacji jego mury wyposażono w artylerię. Widoki stamtąd były piękne!













Po drodze do naszych domów weszliśmy do cerkwi w Łopatyniu. 







Gdy wyszliśmy z cerkwi, umówiłam się z Michałem na wspólny wieczór. O 20:20 mieliśmy się spotkać pod cerkwią. O 19:40 dotarłyśmy z Anką do domu, chwile później dostałyśmy obiadokolację i o 20:15 wyszłyśmy z Tarrasem, który miał nas odprowadzić. Staraliśmy się jakoś z nim rozmawiać i nawet nam to wyszło. Wiedziałam, że się spóźnimy... Po jakiś piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce, a Michała tam nie było... Umówiłyśmy się z Tarrasem na 23:40 i czekałyśmy... Gdy przyszedł Michał, poszliśmy w trojkę do baru, bo tam podobno mieli być nasi znajomi, do których miała dołączyć Anka. Jednak nie było ich tam, ale za to kupiliśmy białe wino. Poszliśmy do drugiego baru, ale tam też ich nie było, więc stwierdziliśmy, że idziemy do domu Michała. Po drodze spotkaliśmy grupę głośno zachowujących się polaków (tak, to nasi znajomi...) i Anka poszła z nimi. Gdy dotarliśmy do domu mojego chłopaka, od razu dostaliśmy otwieracz do wina i kieliszki, a po chwili także ciasto. 
Po wyjściu z domu spotkaliśmy naszych znajomych, okazało się, że nauczyciele przyłapali wszystkich balujących w barze... Nie było by tak źle gdyby nie było z nimi gimnazjalistów. Za to oberwało im się najbardziej... Dobrze, że nie było nas tam. Michał szybko mnie odprowadził, spotkałam się z Anką i z Tarrasem (na którego musieliśmy trochę poczekać) i wróciliśmy do domu.

Ostatni dzień na Ukrainie:
Poranek jak każdy inny. Szybkie śniadanie, pożegnanie i wyjście z domu. Ksiądz zebrał nas przed kościołem, zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć. Jeszcze tylko krótkie pożegnanie i ruszyliśmy zdobywać Lwów.

Jazda autokarem była nudna. Nasi nowi znajomi co chwile chodzili z barszczykiem knora po autokarze, próbując go nie rozlać. Rosołki, też znalazły uznanie, tak więc musieliśmy uważać podwójnie, by nie zostać oblanym. Po drodze zatrzymała nas policja. Oczywiście nasi znajomi, nie umieli siedzieć cicho. Co chwile po autokarze szła jakaś plotka, co do powodu zatrzymania.


Reszta podróży dłużyła się strasznie. We Lwowie zgarnęliśmy panią przewodnik. Była głośniejsza niż my co się jej chwali. Gdy mijaliśmy inne wycieczki, ich przewodnicy mówiąc przez mikrofon byli zdominowani przez naszą panią przewodnik. Wycieczka rozpoczęła się od zwiedzania Kościoła, w którym znajduje się replika całunu Jezusa. 






Potem jadąc autokarem podziwialiśmy panoramę miasta, a następnie trafiliśmy na Cmentarz Orląt Lwowskich - jest to Polski Cmentarz Wojskowy, zbudowany na cześć poległych w latach 1918-1920 w czasie obrony miasta Lwowa. Jest on częścią Cmentarza Łyczakowskiego i leży na jego południowo-wschodnim obrzeżu. Do 1944 roku nosił nazwę Cmentarza Obrońców Lwowa. Cmentarz został zaprojektowany przez Adolfa Indrucha. Bardzo charakterystyczny jest Pomnik Chwały oraz figuralne pomniki Lotników Amerykańskich i piechurów Francuskich. Piękny cmentarz został zniszczony i zbezczeszczony w czasie II wojny światowej. Jego odbudowania dokonano dopiero po 1989 roku. Nadal są sprzeczne kwestie co do napisów na pomnikach poległych tam żołnierzy. To miejsce ma szczególne znaczenie dla Polaków i dzięki naszemu wysiłkowi dążono do jego odbudowania. Ukraińcy nie byli tym aż tak bardzo zainteresowani.










Następnie zobaczyliśmy Archikatedralny sobór św. Jura, jest to cerkiew archidiecezji lwowskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, zwana inaczej metropolią halicką. Świątynia założona na planie krzyża greckiego. Rzeczą godną uwagi są przepiękne rzeźby i figury świętych. Wewnątrz usytuowana jest niezwykle piękna siedemnastowieczna ikona Matki Boskiej Trembowelskiej. Historia mówi, że została ona uratowana przed Turkami przez biskupa Józefa Szumlańskiego. Wnętrze tego soboru zachwyca duszę i umysł zwiedzającego. 






Następnym punktem była Opera Lwowska - jej pełna nazwa brzmi: Lwowski Narodowy Akademicki Teatr Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. To unikalny budynek będący nie tylko dziełem sztuki architektonicznej, ale także malarstwa i rzeźby. Pełno w nim pięknych rzeźb i fascynujących obrazów nawiązujących do sztuki teatralnej. Autorem rzeźb jest między innymi Stanisław Wójcik, Julian Markowski, Tadeusz Wiśniowiecki, Tadeusz Barącz, Antoni Popiel. Widownia Teatru mieści 1200 miejsc. Każdy kto jest zwolennikiem i wielbicielem sztuki, znajdzie w tym miejscu coś zachwycającego, coś co go z pewnością wprawi w zdumienie i w zachwyt.










Warto było. Potem przeszliśmy przez targ, następnie udaliśmy się na obiad do restauracji. Jedzenie nie było najlepsze...
Kolejnym punktem była: Stara apteka w której sposób produkcji leków nie zmienił się od 1735 r., kościół i cerkiew.






Zrobiło się ciemno, więc poszliśmy pod pomnik Adama Mickiewicza, a stamtąd prosto do autokaru.


Droga powrotna minęła bardzo szybko, a ja prawie całą przespałam na kolanach Michała... Niestety musiałam wstać jak dojechaliśmy do granicy, a później na postoju w McDonaldzie. Bardzo miło wspominam ten wyjazd, pomijając fakt, że było strasznie zimno.

Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękujemy wszystkim za komentarze! Jest nam bardzo miło, że czytacie naszego bloga :)

instagram