Bolek 2013 - dzień siódmy
7 sierpnia 2013 - Włochy
Wstaliśmy o godzinie 8, bo zrobiło się już gorąco, więc ciężko było wytrzymać w namiocie. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy się umyć. Następnie zrobiliśmy porządek w naszych torbach i o 11 wyszliśmy z campingu, bo najpóźniej do godziny 12 musieliśmy go opuścić. Autokar zaparkowany został niedaleko campingu, a my poszliśmy odpoczywać w cieniu drzew, było za gorąco na plażę. To był dość leniwy dzień, bo Metaponto Lido mieliśmy opuścić dopiero wieczorem. Graliśmy więc w karty, rozwiązywaliśmy krzyżówki i przenosiliśmy się z cienia do cienia ;)
Koło 14:30 skończyło nam się picie, więc Michał pobiegł do małego marketu na camping. Ja i Ola zostałyśmy na kocu i pilnowałyśmy rzeczy. Po jakimś czasie zauważyłyśmy zbliżającego się faceta, który dość dziwnie nam się przyglądał i coś trzymał w rękach. Trochę się wystraszyłyśmy, cały czas miałyśmy go na oku, ale tak w razie czego, to zaplanowałyśmy sobie już ucieczkę ;) Okazało się, że to co trzymał w rękach, to lornetka, a facet sobie poszedł. Byłyśmy bardzo szczęśliwe, gdy wrócił Michał :)
Michał opowiedział nam, że już się go czepiali na campingu, nie powinien tu przebywać, bo skończyła nam się doba... Ale udało mu się kupić picie ;)
O 16 ruszyliśmy do autokaru po wodę i jedzenie, po obiedzie odnieśliśmy rzeczy do DUETu i graliśmy w karty. W międzyczasie dwie osoby z naszej grupy zostały podwiezione do autokaru autem, w którym byli Polacy. Obok autokaru zrobili sobie imprezę i obiecali, że pomogą nam dojechać do autostrady. Gdy odjechaliśmy, kierując się za tamtymi polakami, trafiliśmy na wąziutka kładkę. Dość długo Pan Tadziu próbował skręcić, żeby na nią wjechać, lecz nie było to takie łatwe, a nie mieliśmy jak zawrócić, bo droga również była wąska. Polacy, gdy zorientowali się w co nas wkopali, bez pożegnania odjechali... Jednak udało nam się w końcu przejechać przez kładkę ;)
Mieliśmy jechać całą noc, więc z Michałem poszliśmy spać, jednak 4 i pół godziny później, obudziła nas Ola. Powiedziała, że był wielki huk i że autokar jakoś dziwnie jedzie... Zatrzymaliśmy się na stacji paliw, okazało się, że strzeliła nam opona... Mieliśmy więc przymusowy postój, nie było sensu zmieniać opony po ciemku.
Na początku mieliśmy rozłożyć swoje karimaty na trawie, ale nawet Bolka oblazły mrówki (mówił, że się ich nie boi), Pan Tadziu pojechał więc na druga stronę parkingu i stanął tak, że mogliśmy spokojnie spać na asfalcie, nie obawiając się, że coś nas rozjedzie ;)
Spało się cudownie! Przymusowy postój jednak się na coś przydał ;)
Koło 14:30 skończyło nam się picie, więc Michał pobiegł do małego marketu na camping. Ja i Ola zostałyśmy na kocu i pilnowałyśmy rzeczy. Po jakimś czasie zauważyłyśmy zbliżającego się faceta, który dość dziwnie nam się przyglądał i coś trzymał w rękach. Trochę się wystraszyłyśmy, cały czas miałyśmy go na oku, ale tak w razie czego, to zaplanowałyśmy sobie już ucieczkę ;) Okazało się, że to co trzymał w rękach, to lornetka, a facet sobie poszedł. Byłyśmy bardzo szczęśliwe, gdy wrócił Michał :)
Michał opowiedział nam, że już się go czepiali na campingu, nie powinien tu przebywać, bo skończyła nam się doba... Ale udało mu się kupić picie ;)
O 16 ruszyliśmy do autokaru po wodę i jedzenie, po obiedzie odnieśliśmy rzeczy do DUETu i graliśmy w karty. W międzyczasie dwie osoby z naszej grupy zostały podwiezione do autokaru autem, w którym byli Polacy. Obok autokaru zrobili sobie imprezę i obiecali, że pomogą nam dojechać do autostrady. Gdy odjechaliśmy, kierując się za tamtymi polakami, trafiliśmy na wąziutka kładkę. Dość długo Pan Tadziu próbował skręcić, żeby na nią wjechać, lecz nie było to takie łatwe, a nie mieliśmy jak zawrócić, bo droga również była wąska. Polacy, gdy zorientowali się w co nas wkopali, bez pożegnania odjechali... Jednak udało nam się w końcu przejechać przez kładkę ;)
Mieliśmy jechać całą noc, więc z Michałem poszliśmy spać, jednak 4 i pół godziny później, obudziła nas Ola. Powiedziała, że był wielki huk i że autokar jakoś dziwnie jedzie... Zatrzymaliśmy się na stacji paliw, okazało się, że strzeliła nam opona... Mieliśmy więc przymusowy postój, nie było sensu zmieniać opony po ciemku.
Na początku mieliśmy rozłożyć swoje karimaty na trawie, ale nawet Bolka oblazły mrówki (mówił, że się ich nie boi), Pan Tadziu pojechał więc na druga stronę parkingu i stanął tak, że mogliśmy spokojnie spać na asfalcie, nie obawiając się, że coś nas rozjedzie ;)
Spało się cudownie! Przymusowy postój jednak się na coś przydał ;)
Komentarze
Prześlij komentarz
Dziękujemy wszystkim za komentarze! Jest nam bardzo miło, że czytacie naszego bloga :)